Dobra, dzisiaj czas na odsłuch pierwszej płytki Łony "Koniec żartów". Czas się naładować trochę optymizmem, chwila uśmiechu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Jako trzynasty track widnieje "Biznesmen". Był on swego rodzaju inspiracją do postu. Dlatego przed przeczytaniem polecam odsłuchać sobie ten utwór (znajduje się na dole posta). Enjoy!
Właśnie. Żyjemy w czasach, gdzie słysząc słowo kariera widzimy ogromne szklane biurowce w centrum miasta, garnitury, stertę papierów. Wszystko uzupełniają liczne nadgodziny, brak czasu na dłuższą wizytę w toalecie, nie mówiąc o porządnym posiłku czy śnie, komu to potrzebne...
Czy chcę żyć w świecie nastawionym na karierę, zarobek, leczenie kompleksów nowym samochodem? Nie, oczywiście że nie! Czy jestem przeciwnikiem ciężkiej pracy, poświęcenia i dążenia do jakichś celów? Skądże. Po prostu myślę sobie tak. Spędzę na ziemi 70 lat. Dwadzieścia pięć zleci na nauce, kolejne czterdzieści spędzę pracując na chleb codzienny i emeryturę moich rodziców. Potem przyjdzie mi samemu zaznać trochę spokoju i odpoczynku. Tylko kiedy mam spełnić jakieś marzenia, zaznać szczęścia będąc zdrowym i młodym, jeśli poświęcę całą swoją młodość na walkę o pieniądze, które nie przydadzą mi się w przyszłości, bo jej po prostu nie dożyję? Może dobiję jakoś do pięćdziesiątki mając już wszystko, oczywiście w sensie materialnym, bo jeśli zastanowię się co przeżyłem w życiu zobaczę tylko dni zlewające się w całość pod tytułem 'praca'. W dodatku moje zdrowie będzie już kompletnie zrujnowane, będę pewnie po jednym czy dwóch zawałach, ale najgorsze będzie to wypalenie zawodowe i życiowe doskwierające mi na co dzień. Znajdowanie się w sytuacji, kiedy jesteś robotem, który już automatycznie wstaje o tej siódmej rano, wraca o dwudziestej, coś tam zje, zaraz pójdzie spać, sprawdzi stan konta (kiedyś to musi się chyba nudzić?) i pójdzie spać. Jeśli mam tak żyć, to pieprzę, wysiadam.
Dobra, to co teraz? Ano czas w tym dwudziestopięcioleciu spędzonym na nauce zastanowić się, co daje mi frajdę? Czy jest coś takiego, co robię i czuję się szczęśliwy? Jakaś pasja czy hobby? Na pewno jest. Jeśli nie ma, cóż zmarnowane lata młodzieńcze to najsmutniejsza rzecz. Jak znajdujemy już coś takiego, czas pomyśleć czy można zrobić na tym pieniądze, jakiekolwiek. Bo tak naprawdę duże fortuny nie zaczynają się od kolejnych dni spędzanych w biurze, ale pomysłu, idei powstałej na bazie jakiejś pasji. Wszelka kreatywność zawsze wynika z naszego wnętrza, a nie jakichś super rozmyślań i analiz. Czas przełożyć pomysł na działanie. Oddać temu wszystkie siły, energię, czas. Teraz to ma sens. Endorfiny wypływają i rozlewają się po naszym organizmie niczym atrament tworzący kleksa, tutaj w roli głównej szeroki uśmiech.
Obie sytuacje niby podobne. Oddajemy całego siebie czemuś, ale czy w obu przypadkach mamy do czynienia z tym samym rodzajem poświęcenia? Na pozór tak. Te same nieprzespane noce, godziny spędzone nad czymś. Tylko w pierwszej sytuacji tak naprawdę idziemy długą drogą przez ciemny las. Nic nie widząc, poszukując jakichkolwiek przebłysków światła. Nie ma szans. Człowieka tam też nie spotkasz, najwyżej dzikie zwierzęta. Druga sytuacja jest szeroką drogą przez tatrzańskie hale, z pięknym krajobrazem, różnymi możliwościami obrania celu i drogi. Możemy zaliczać szczyt za szczytem. Jest fajnie.
Teraz do nas należy decyzja, która ścieżka podoba nam się bardziej. Dla amatorów mocnych wrażeń mamy drogę przez las wśród drapieżników. Proszę bardzo. Obiecuję wpaść na wasz z przepychem urządzony pogrzeb. Ja poszukam spokojnie swojej pasji, poświęcę się jej. Nawet jak skończę w M-1 w szarym bloku łącząc koniec z końcem, licząc do pierwszego. Każdy dzień jest bezcenny. Dlatego cały kapitał poświęcam tym dniom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz