sobota, 19 kwietnia 2014

Gdy patrzę Tobie w oczy to widzę swoje własne..

Siedzę z kolegami na huśtawce. Przypomina mi to wspólnie spędzone chwile, kiedy głowy nie zajmowały kolejne problemy, liczyło się tylko to, żeby pograć, żeby jakoś się zająć. Miało być po prostu wesoło. Teraz kiedy siedzę w tym w samym miejscu rozmyślam o smutkach, zmartwieniach. Wypełniony jestem lękiem przed dalszym życiem. Nie chcę się przecież na sobie kiedyś zawieść, nikt nie chce.

Dzieciństwa sobie nie wrócę. Chyba, że ktoś już ma w swoim garażu wehikuł czasu. Niech się odezwie, chętnie przetestuję. Jedno jest pewne. Będę miał szansę współuczestniczyć w dzieciństwie kogoś innego. Jak każdy zakładam, że kiedyś założę rodzinę, przyczynię się do wydania na świat potomka i będę musiał zająć się jego wychowaniem. Całe życie staram się podchodzić do większości rzeczy z sercem. Jak już poświęcam na coś energię to nie ma półśrodków. Tutaj musi to wyglądać podobnie.
W tym momencie rodzi się pytanie - jak być dobrym rodzicem. Nie robiłem badań w terenie, nie pytałem wszystkich rodziców których znam, począwszy od swoich, jaka jest recepta na wychowanie. Dlaczego? Nie z lenistwa. Po prostu wiem, że nie ma na to recepty. Każde dziecko jest inne, każdy z nas jest inny. Jednak doszedłem do wniosku, że kilka odpowiednich cech taki rodzic powinien posiadać. Warto dodać, że jeszcze jedna sytuacja naprowadziła moje myśli w kierunku takiej tematyki - macierzyństwo przed dwudziestką. Wiecie, te gimnazjalistki i licealistki z brzuszkami i wózkami. Brrr.
Dlaczego o tym wspominam? Bo takie osoby kompletnie nie posiadają cech, które dają jakąkolwiek nadzieję na bycie dobrym rodzicem. Bądźmy szczerzy, ale jak nie poznało się jeszcze pewnych rzeczy w życiu, nie doświadczyło się ich osobiście, z czegoś się nie wyrosło to nie można tego przekazać dziecku. Chociaż jednego może te dzieci zostaną nauczone. Żeby za szybko w bycie rodzicem się nie mieszać...
Ale do meritum, panie pośle! Z biegiem lat zdobywamy doświadczenie życiowe. Brzmi jakoś tak zwyczajnie, ale warto to zauważyć. Sam po sobie widzę ile zmienia się we mnie z każdym rokiem. Jak niektóre rzeczy, które jeszcze nie tak dawno były problemem o skali międzynarodowej, są teraz błahostką. Rozumiem też skąd to się bierze, fajnie. No i chyba tego bym wymagał od siebie jako rodzica. Dojrzałości. Umiejętności spojrzenia na pewne rzeczy z dystansem. Umiejętności rozróżniania pierdół od rzeczy ważnych. Bo potem to samo wpoję takiemu dziecku. Oczywiście ono samo będzie się uczyć co jest dobre, a co złe. Za co warto cierpieć, a na co szkoda jego cennego czasu. Jednak będę osobą odpowiedzialną za przedstawienie mu pewnych ram. Jakichś punktów odniesienia. Lepiej takich rzeczy nie pozostawiać jemu samemu.
Rozmowa. Oj, sporo pracy przede mną w tej materii. Nie mówię tutaj o takich rozmowach z kategorii 'co tam u Ciebie, a na dworze tak ładnie'. Mówię tutaj o konwersacji ma tematy dość delikatne. W sferze uczuć, problemów i relacji. Ludzie z natury nie chcą mówić o swoich problemach i słabościach. Nikt nie chce obnażać swojej słabej strony albo po prostu nie lubimy jak ktoś o nas wie za dużo. W moim przypadku nie udało się rodzicom otworzyć tej sfery. Nie ma co ich obwiniać. Z trudnym przypadkiem mieli do czynienia. Bardzo trudnym. Teraz czas samemu stanąć przed tym zadaniem i może nawet wyjść zwycięsko. Czas nauczyć się mówić o samym sobie. Dla dobra potomnych. Żeby pewnego dnia nie zobaczyć swojego dziecka jako obcej osoby, nie wiedząc nic o nim.
Cierpliwość. Houston, mamy problem. Tutaj dopiero czeka mnie katorżnicza praca...Wiadomo. Dziecko niesfornym lubi być. W końcu na tym polega istota dziecka. Dzieckiem nie jesteśmy przez brak zarostu, malutkie palce i stópki. To nie to. Właśnie przez naszą niesforność i taki brak lęku przed czymkolwiek. Brak racjonalnego myślenia (jakże piękny, przydałby mi się teraz w ilościach hurtowych) tworzy te malutkie stworzenia. Tylko ktoś musi nad tym wszystkim czuwać. Pomimo, że całe dzieciństwo wmawia nam się istnienie anioła stróża i takie tam to rodzic jest prawdziwym aniołem stróżem dla takiego małego Jasia czy Stasia. Swoją drogą o co chodzi z tym aniołem stróżem...zrzucanie odpowiedzialności czy co? Pewnie o to samo chodzi ze świętym Mikołajem, że jak prezent nieudany to jego wina, got ya! Do pełnienia takiej roli (uwaga, będzie wielkie zdziwienie) potrzebna jest anielska cierpliwość. Sam widzę, że na co dzień kiedy muszę zająć się chwilę siostrzeńcem to szlag jasny mnie czasami trafia. A to tylko godzina...a rodzicem jest się 24/7. Dlatego przyda się trochę tej cierpliwości, kiedy wasza Amelka będzie rozrzucać zabawki po całym domu. Przyda też się, kiedy zacznie chlapać wodą z wanny z szyderczym uśmiechem na ustach "tak tato, wiem że to posprzątasz". Cwana bestia. Potem jak już zacznie myśleć jako nastolatek jest coraz gorzej. Będzie się kłócić, obrażać o byle co. Zawsze wie najlepiej, taki wiek. Po drodze zaplanuje cztery ucieczki z domu, pogrozi wam prokuratorem czy sądem. Gdzieś już to słyszałem, ale nie wiem gdzie. Więc miejcie się na baczności nerwusy!
Wiedza. Trochę ma to wspólnego z doświadczeniem, ale to nie to samo. Chodzi mi o to, że małe dziecko jest jak gąbka z plasteliny (niezła abstrakcja, co?). Po pierwsze chłonie wszystko co powiecie, zrobicie i jeszcze wam to wypomni. Po drugie mamy spory wpływ na to, co ona wchłonie i jaki przyjmie to kształt. Teraz trzeba ten potencjał umieć wykorzystać. Do tego potrzebna jest pewna wiedza połączona ze skrupulatnością w jej zastosowaniu. Bo tak wlewać byle kupę w świadomość tego dziecka, ohyda. Trzeba obserwować, dawać pewne wskazówki, naprowadzać go na dobre rzeczy. Oczywiście nie mówię o rozkazie czytania dzieł Szekspira skierowanym do siedmiolatka. Trzeba pojąć, że pewnych rzeczy w tym wieku on jeszcze nie zrozumie. Po prostu trzeba szukać jak najlepszych dróg rozwoju jego potencjału.
Na zakończenie chciałbym wspomnieć o jednym. Żeby w tym wszystkim nie zapomnieć o jakiejś swobodzie. Bo czasami jak nie chcemy o czymś rozmawiać to nie jest to nasza nieumiejętność. Po prostu nie chcemy o tym gadać, kropka. Kto normalny babrze się w świeżej ranie? Jak chcecie z niej wyciskać ropę to dopiero potem, a może sama wyjdzie? No i teraz taka trochę utopijna część tych rozważań. Nie zabierajmy dzieciom marzeń. Pomóżmy im w ich realizacji. Tutaj muszę wrócić do tej obserwacji. Czasami jeśli dziecko czegoś chce, nie jest to jakiś kaprys. To jest marzenie. Nie zabijajmy tego, bo to jedna z fajniejszych rzeczy w życiu. Jakoś pozwala uwierzyć, że to wszystko ma jakiś sens, że do czegoś jednak dążymy w tym biegu. I to by było na tyle. Wszystkim życzę wesołych świąt, odezwę się jeszcze. Tylko te ciasta ktoś musi zjeść...:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz