Forma ukojenia, pewnego odcięcia się od tego z czym spotykam się na co dzień. Wybieram się do lasu. Oczywiście przypadkowo skręcam w ścieżkę wiodącą mnie między drzewami przy akompaniamencie ptasiego śpiewu. Cały plan był inny. Jeden punkt się zgadza - przywitać dzień razem ze wschodem Słońca, a nie irytującym dźwiękiem budzika. Długo szedłem drogą wśród drzew i przez otwarte pola. Przeszedłem preludium złożone ze spokojnego spaceru wśród leśnych ścieżek i ich nierównej formy. W kompletnej ciszy i odcięciu. Nie jestem sam. Słysze wspomniane wcześniej ptaki. One grają pierwsze takty tego dzieła. Szelest runa, poruszone gałęzie - wszystko jest tłem dla mojej chwili ciszy. Tej prawdziwej ciszy. Nie znajdziemy obok siebie miejsca, gdzie żaden dźwięk nie dosięgnie bram naszych uszu. W tym momencie cisza ma dla mnie inne znaczenie. Jest momentem, w którym odchodzą ode mnie troski dnia codziennego, coś co każdy nazywa 'swoimi sprawami'. Nie ma tego. Jestem tylko ja i dźwięki wokół mnie, które swoim spokojem i niespodziewaną lecz nieprzypadkową harmonią koją moje nerwy.
W połowie drogi widzę pierwsze promyki Słońca przebijające się w gąszczu drzew. Nie dają łatwo za wygraną. Są jak każdy szary Kowalski, który codziennie naciśnie pięć razy swój budzik prosząc o jeszcze sekundę snu. Jednak nadchodzi kapitulacja. Słońce leniwie wznosi się nad koronami drzew. Jemu też widocznie się nie chce. Może to urok niedzieli, która dla każdego z nas jest tak ospała i powolna. Dla tej żółtej kuli widocznie też. Nie można w łatwy sposób opisać uczucia pierwszych promieni padających na twarz. Mrużę oczy, ale czuję to ciepło i spokój płynące od nich. Spoglądam na bujne trawy wokół mnie. Pięknie lśnią na jeszcze oszronionych źdźbłach. Odbijają się dając mi tą satysfakcję. Warto było czekać. Przystaję. Obserwuję co dzieje się wokół mnie. Coś wspaniałego, niesamowitego. Najśmieszniejsze jest jednak to, że cały ten proces powtarza się każdego dnia. Niebywałe. Napawam się jeszcze chwilę tym widokiem. Ruszam. Teraz promienie padają mi na kark. Dają przyjemne ciepło. Drepczę powoli polną ścieżką. Pochłaniam wszechobecną ciszę. Każdy krok przybliża mnie do codzienności, każdy krok coraz bardziej sprowadza mnie na ziemię. Słyszę silniki samochodów. Wracam do codzienności. Jednak jestem wyjątkowo spokojny, spotkanie z naturą, tym nieokiełznanym żywiołem wypełnia mnie wewnętrznie.
Wrócę do domu, żeby usiąść przy stole i zobaczyć kolejne promyki Słońca padające mi na twarz. Tym razem przez kuchenne okno. To już nie jest to samo. Otoczony licznymi odgłosami szarej codzienności, krzątaniem się domowników, brakiem bezpośredniości.
Czyż nie tak wygląda nasza codzienność? Czy czasem nie odczuwamy wszystkiego przez szybę, na dystans? Wracamy do domu i zamiast zapoznawać się z światem twarzą w twarz, wolimy oglądać obrazki płynące na nas z ekranów telewizorów. Muzyka, którą odbieramy przez cyfrowe odbiorniki zamiast przejść się sto metrów na prawdziwy koncert. Nawet już kontakty międzyludzkie chłoniemy przez szybę. Jednak ona zabiera to ciepło Słońca padające na zarumienione poliki, serdeczność uśmiechu czy uścisku drugiej osoby. Czy tak chcemy przeżyć życie? Biorąc wszystko z drugiej ręki? Po co nam codzienny secondhand, jeśli to co najpiękniejsze mamy za darmo kilka kroków dalej? Czy jesteśmy już aż tak leniwi i bierni wobec życia?!
Motto na dziś - zacząć brać świat twarzą w twarz. Oczywistym jest, że wszystko co złe boli bardziej w cztery oczy, ale czym jest życie bez cierpienia? Jaki ma wtedy sens? Nie bójmy się życia, smutków, cierpienia, bo na tym to wszystko polega, żeby umieć to przezwyciężyć i zaznać szczęścia. Prawdziwego. Nie w postaci kolejnych obrazków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz