wtorek, 11 marca 2014
A co za oknem...
Leżę. Księżyc zagląda w moje okno, jakby czuwał nad moim spokojnym snem. Gwiazdy niczym jego asystenci, notujący jego polecenia, niosą mu pomoc. A ja leżę chłonąc zapach świeżej pościeli. Jak błogi jest to stan. Dźwięk karetki w oddali próbuje mnie sprowadzić na ziemię. Wytknąć mi toksyczność i brzydotę tego świata...ach, miasto. Jednak dzisiaj to się nie uda. Wracam do krainy aromatów płynącej z mojego prześcieradła. Czy to nie zapachy przywołują w nas wspomnienia? Ile jest sytuacji, w których spotkanie z konkretnym zapachem wywołało u mnie pewną retrospekcję, rozdrapało pewne rany, powodowało że pewne rany zaczęły swędzieć na nowo. Przechodzi mnie dreszcz. Boję się pewnych wspomnień, czas przecież płynie i tak jak chciała natura, staram się nie patrzeć za siebie, ku przyszłości. Jednak zdaję sobie sprawę, że bez tego co za mną jestem nikim. Przecież to mnie zbudowało, to było istną mieszanką piasku, wody i cementu z wielkiego worka zwanego światem. Bo to on mnie zbudował, zdaję sobie sprawę z jego wpływu na ten betonowy klocek, który widzę przed sobą w lustrze. Pomimo tego całe życie walczę o autonomię swoich myśli, uczuć i zachowań. Chce zbudować sam siebie, nie być tylko zlepkiem tego co dali mi inni. Odrzutków, którymi cisnął mi w twarz świat, a ja uznałem za coś cennego, bo jedyne co mi dał. Jak łatwo idealizujemy pewne rzeczy. Uznajemy je za wyjątkowe tylko dlatego, że są jedynymi które dostaliśmy. Głupota. Przecież każdy z nas zasługuje na więcej niż daje nam świat. Z poczuciem swojej wyjątkowości odpływam w krainę tylko moją, własną, niepodległą. Powieki opadają same przy jeszcze wyjących w tle syrenach ambulansu. Ja zasypiam, dobranoc.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz